Dr Konrad Rejman, pedagog związany z Dolnośląską Szkołą Wyższą jako student, doktorant i wykładowca, autor książki Etyka radykalna jako emancypacja. O wojnie i pokoju z perspektywy pedagogicznej, rozmawia z dr Magdaleną Karciarz o procesie tworzenia publikacji naukowych, doradzając, jak optymalnie i skutecznie tworzyć i publikować.
Projekt Strefa Podcastów DSW współfinansowany ze środków Ministerstwa Edukacji i Nauki w ramach Programu Społeczna Odpowiedzialność Nauki, na podstawie umowy nr SONP/SN/513479/2021 z dnia 10.12.2021; kwota dofinansowania: 189 472,00 zł.
Transkrypcja podcastu
Magdalena Karciarz: Dzień dobry wszystkim słuchającym. Witam Cię serdecznie. Naszym gościem jest dzisiaj Konrad Rejman. Zanim parę słów o Tobie, chciałabym Cię powitać w wydawnictwie Dolnośląskiej Szkoły Wyższej. Mamy okazję porozmawiać o książkach, ale nie o byle jakich książkach, bo książkach naukowych. Witam serdecznie.
Konrad Rejman: Dzień dobry, dziękuję za zaproszenie.
M. K.: Będziemy rozmawiać o książkach naukowych, które są bardzo specyficzne i rządzą się swoimi prawami. Mam do Ciebie mnóstwo pytań, ale chciałabym zacząć od takiej kwestii. W Twojej najnowszej publikacji, która niedawno się ukazała piszesz tak, przywołam tutaj konkretny fragment, który mnie zainspirował do poprowadzenia tej rozmowy: "Siedząc teraz samotnie w pokoju przy otwartym oknie, wdychając świeże, mroźne powietrze, wsłuchując się w niespieszne nuty bluesowych klasyków zdaję sobie sprawę z tego, jak wiele musiało się zdarzyć, jak wiele doświadczeń musiałem zebrać, jak wiele spotkań odbyć, żeby móc opanować chaos myśli i przelać je w tej chwili na papier."
K. R.: Tak to przeczytałaś, że po prostu mam ciary.
M. K.: Ja też miałam, jak to przeczytałam. Potrafiłam zwizualizować ten moment, kiedy całe Twoje doświadczenie, to wszystko co się zadziało w Twoim życiu, w życiu naukowym i nie tylko, nagle materializuje się pod postacią liter, które składają się w słowa, słowa w zdania i w ciągi Twoich myśli, które materializują się w postaci książki. Chciałam Cię zapytać, czy dojrzewając do pisania tej publikacji miałeś jakiś rytuał pisarski? Jakieś działania, które by sprawiły, że każdego dnia siadałeś i mimo, że nic nie miałeś w głowie, próbowałeś napisać parę zdań.
K. R.: Wiesz, nie tyle rytuał, co pewną dyscyplinę. Pewien, powiedziałbym nawet, reżim.
M. K.: Taka niepopularna jest w dzisiejszych czasach dyscyplina.
K. R.: Tak, być może. Natomiast ja wyszedłem z założenia, że tę dyscyplinę muszę sobie narzucić, żeby ten projekt skończyć. I narzuciłem sobie bardzo ostrą dyscyplinę. Założenie było takie, że codziennie przez co najmniej godzinę będę pisał lub pracował nad książką. Bo przecież nie chodzi tylko o pisanie, ale o czytanie, o myślenie samo w sobie. Godzinę dziennie w tygodniu, w weekendy maksymalnie ile się da. I w niedzielę, jak nie prowadziłem zajęć na uczelni to było 8-10 godzin pracy: pisania, czytania. I ten reżim, ta dyscyplina, trwał 9-10 miesięcy. Codziennie, bez ustanku, bez przerwy, w zasadzie nawet w święta. To było tak, że ja staram się chociaż przez chwilę nad tym projektem popracować, pomyśleć. Tutaj nie chodzi o taki rytuał, że parzyłem sobie rano herbatę czy w jakikolwiek inny sposób się przygotowywałem. Tutaj chodziło bardziej o tę dyscyplinę, bo w moim przypadku musiało to tak wyglądać, że to musiała być praca regularna. To musiała być praca, która była rzeczywiście wymagająca i psychicznie, i emocjonalnie, i powiedziałbym fizycznie. Musisz wysiedzieć te setki godzin klepiąc w klawiaturę. Więc to jest nie tylko wysiłek umysłowy, ale też fizyczny. Oczywiście nie mówimy tutaj o przerzucaniu kamieni, ale mimo wszystko to jest zadanie bardzo wymagające.
M. K.: Chciałbym Ci zadać pytanie o twój język publikacji, ponieważ ja jako czytelniczka, zagłębiając się w każdy kolejny rozdział, który napisałeś, tworzę sobie pełen obraz tematu, który badasz. Temat jest trudny, bo zajmujesz się etyką radykalną i w kontekście pedagogiki to wszystko nie jest łatwe, żeby opowiedzieć. Jednak twój język jest na tyle prosty, że można go zrozumieć. Powiedz mi czym dla ciebie jest język i jak go postrzegasz?
K. R.: Nie jest tak, przynajmniej w moim odczuciu, że ja ten język kreowałem. Uważam, że go bardziej odkrywałem, może trochę na zasadzie, że ten język gdzieś po prostu we mnie był. Ja potrzebowałem po prostu przestrzeni, żeby go odkryć. Więc nie staram się kreować tego języka, bo kreacja byłaby czymś, co wydaje mi się sztuczne. To po prostu język, który w jakiś naturalny sposób ze mnie wychodził. To był taki język, którym mi się najłatwiej pisało. Wiesz, mam taką metodę, że jak wpada mi do głowy jakiś temat, to staram się napisać stronę, dwie, żeby zobaczyć, czy to jest mój temat i czy to pisanie będzie łatwe, czy ja w ogóle potrafię coś na ten konkretny temat powiedzieć. Brzmi to dziwnie i przerażająco, ale akurat o tej wojnie, o której piszę, udało mi się pisać z dość dużą łatwością. Być może to jest efekt tego, że te tematy we mnie siedziały od lat i dlatego odkrycie tego języka, albo uwolnienie go, było nie powiem, że łatwe, ale w jakiś sposób naturalne. To nie jest może zbyt dobre słowo, ale pasujące w tym kontekście. To jest trochę też tak, że mi zależało na tym, żeby ta książka była zrozumiana przez różne środowiska. Kieruję się taką myślą, którą wyrażało wielu pisarzy, jak Wiesław Myśliwski, że język to jest świat. Tak samo język naukowy - to jest zupełnie inny świat. Więc my go nie rozumiemy dlatego, że on jest trudny, a dlatego, że wchodząc w świat nauki wchodzimy w zupełnie inny język. Ten język kreuje zupełnie inny świat. I tak na dobrą sprawę w tej naszej codzienności, w tym naszym doświadczeniu biograficznym wywodzimy się z różnych światów, różnych języków i też różnymi językami się posługujemy. To jest fascynujące. Więc zależało mi też na tym, żeby ta książka w światach, z których pochodzę też była zrozumiała. Zależało mi na takim języku, żeby on w jakiś sposób te światy może godził. Może stwarzał taką przestrzeń, gdzie te języki i te różne światy mogą się spotkać.
M. K.: Mówiłeś o wewnętrznej dyscyplinie, która pomaga ci w tworzeniu, mówisz o języku, który stwarza ci świat. Ale czy masz jakiś sposób na to, żeby odpocząć od tego? Chodzi mi o książki, które czekają na przeczytanie być może, nieprzeczytane książki, które domagają się Twojej uwagi, czy płyty do przesłuchania. W momencie, kiedy siedzisz nad pracą twórczą, gapisz się w te kartki, próbujesz zakreślać, przenosić i jakoś je łączyć i stwierdzasz: no nie, już dzisiaj nic więcej nie pójdzie, już wystarczy.
K. R.: Wiesz co? Muzyka jak najbardziej. To jest taka forma twórczości, nie mojej na szczęście, która pozwalała mi odpocząć. I to jest potrzebne rzeczywiście. Jak już masz granicę, czujesz, że już więcej nie jesteś w stanie nic zrobić, to jest bardzo ważne, żeby ten umysł trochę odświeżyć. Tym bardziej, że bardzo często kiedy nie próbujesz na siłę, to to przychodzi samo. Wiesz, więc wychodzę sobie na jakiś długi spacer, potrafię sobie taki godzinny spacer zrobić, wychodzę sobie na spacer i nagle w trakcie tego spaceru wpada mi do głowy rozwiązanie, którego szukałem, a siedząc przed komputerem nie byłem w stanie na to wpaść. Podczas spaceru to fantastycznie funkcjonowało. To jest jednak na tyle wymagająca praca, wymagające działanie, że ja się często czułem jak zombi, nie bardzo chciało mi się mówić, nie bardzo chciało mi się robić cokolwiek, nie bardzo chciało mi się czytać. Starałem się też nie czytać niczego poza tymi książkami naukowymi, bo to akurat nie pomagało mi się zrelaksować, to nie pomagało mi odpocząć. Więc ta sterta książek, o których mówisz, czekających na przeczytanie, dalej czeka niestety.
M. K.: Masz taką półkę? Niektórzy moi znajomi mówią, że mają specjalną półkę, gdzie odkładają takie lektury i wiedzą, że tam będą mogli sięgnąć.
K. R.: Ja mam niestety tak mało miejsca i tak małą półkę, która ugina się już pod tymi książkami, że nie jestem w stanie wydzielić takiej przestrzeni. Więc te książki są ze sobą wymieszane, co nie jest złe dla mnie, bo w pewnym momencie gdy pisałem tę książkę, patrzę na swoją półkę, a tam same książki o wojnie, o Zagładzie, o ludobójstwie, czystkach etnicznych, o złu. I przez te książki trzeba przebrnąć. Na mojej półce jest całkowity miszmasz. Ja się w tym miszmaszu potrafię odnaleźć, ale to wymieszanie też psychicznie dobrze na mnie działa. Wiesz, że jak patrzę na tę półkę, to widzę tam różnego typu pozycje. Co mi pomagało? Pomagały mi na pewno spacery, pomagało mi położenie się na podłodze ze słuchawkami i puszczenie jakiejś muzyki. Muzyka głośna jak najbardziej, czemu nie?
M. K.: O to właśnie chciałam Cię zapytać. Czy masz taką playlistę: piszę rozdział o... i playlista zaczyna się od utworu...
K. R.: Nie, playlisty jako takiej nie mam. Natomiast kiedy mam taki całkowity drenaż umysłu, słucham głośnej rockowej, metalowej muzyki bardzo głośno na słuchawkach, żeby jeszcze mocniej od tej rzeczywistości się odciąć. To na mnie bardzo dobrze działa. Więc to nie są konkretne utwory, tutaj bardziej chodzi o ten hałas, o tę energię, która przywraca siły intelektualne. To też jest takie fajne sprzężenie.
M. K.: Mamy ten etap, że pracujesz i umiesz sobie znaleźć sposób na odpoczynek. Jak to jest, kiedy kończysz pracę, projekt nad książką i zamykasz ten temat? Podchodzisz do tej półki, zgarniasz wszystko do pudełka, naklejasz naklejkę "skończone", "archiwizacja"?
K. R.: Trochę tak, ponieważ książki wykorzystane w mojej własnej książce odłożyłem na zupełnie inną półkę, a na drugą półkę, tam, gdzie jeszcze trochę miejsca się znalazło, odłożyłem inne, o których w trakcie tej książki pomyślałem sobie, że będę mógł wykorzystać do innego projektu. Jak już masz umysł w takim stanie, że on tworzy, to wpadają do głowy różne pomysły. Więc rzeczywiście trochę to jest tak, że te wszystkie kartki ze ścian się ściąga, wkłada do kartonu.
M. K.: Widać kolor ścian.
K. R.: Ściana ma kolor i nie składa się ze słów, to jest bardzo ważne, o tym trzeba pamiętać. Tutaj do wszystkich czytelników, potencjalnych pisarzy: ściany mają kolor, nie składają się ze słów. Tak! Ściana, okazało się, że ma kolor. Meble, okazało się, że też nie są białe, czy też czarno-białe zapisane słowami. A trochę to jest tak, że tak na dobrą sprawę jesteś taką taką zagubioną istotą. Nie wiesz, co ze sobą zrobić, bo przez dziesięć miesięcy, dzień w dzień pracujesz nad jakimś projektem. I to jest fascynujące, bo z jednej strony czujesz totalną satysfakcję, że to się udało, a z drugiej strony czujesz pustkę. Wracam z pracy, siadam i okazuje się, że nie mam nic do zrobienia i nie wiem, co z sobą zrobić. I ten umysł czegoś się domaga, domaga się jakiegoś pokarmu. Ale z drugiej strony wiesz, że przekarmić go też nie można, że teraz potrzebujesz się zrelaksować. To trochę trwa. To trwa kilka tygodni, żeby wrócić z tego świata nauki, z tego świata pisania do takiej szarej, zwykłej codzienności, której ci brakowało, bo twoją szarą codziennością było po prostu pisanie, była praca twórcza. Ale ja tak na dobrą sprawę poczułem wagę tego projektu, kiedy poczułem wagę tej książki, a wcześniej wagę dysertacji. Bo jak poszedłem do drukarni i tam miałem wydrukować pięć egzemplarzy na pojedynczych stronach w twardej oprawie i jak to podniosłem, jak to zobaczyłem, to wtedy dopiero naprawdę poczułem ważność i wagę tego projektu i poczułem satysfakcję z tego wysiłku, który w tę książkę włożyłem. I to jest też fascynujące, bo to samo uczucie, tylko o wiele bardziej intensywne, miałem kiedy wręczyłaś mi książkę pierwszy raz. To jest coś takiego, że ten dotyk, ta materialność tej książki otwiera taką przestrzeń duchową, metafizyczną. To jest też bardzo interesujące, niesamowite doświadczenie, że coś fizycznego, materialnego otwiera w tobie taką duchowę przestrzeń. I wtedy, w tych dwóch momentach, kiedy miałem w rękach tą swoją pracę, wtedy poczułem, że ona się skończyła.
M. K.: Skończył się jeden etap i zaczyna się kolejny. Ja jednak chciałabym pozostać pomiędzy tymi etapami - twórczości i odebraniem książki prosto z drukarni. Chodzi o etap prac wydawniczych. Rozmawiałam już z autorami o tym, że jest to najtrudniejszy etap ze względu na konieczność znalezienia pokładów cierpliwości, żeby wracać i wracać, i jeszcze raz wracać do swojego tekstu. Mógłbyś opowiedzieć trochę o swoich doświadczeniach? I tu nie chodzi mi o konkretne wskazywanie jakiegoś małego punktu, tylko bardziej o doświadczenia pracy z wydawnictwem. Na co warto zwrócić uwagę? Co Ty mógłbyś sobie powiedzieć na przyszłość? Albo patrząc na to, czego doświadczyłeś. Na co zwrócić uwagę i gdzie rezerwować siły? Gdzie na pewno ta siła będzie bardzo potrzebna, żeby nie rzucić wszystkim i nie uciec i powiedzieć "Absolutnie już nie wydaję, to był zły pomysł".
K. R.: Przede wszystkim warto sobie gdzieś tam w głowie zakorzenić, że warto. To jest bardzo trudny proces. Zresztą tobie nie muszę tego mówić. Ja nie wiedziałam, jak ten proces wygląda, nikt mi o tym nie powiedział, szkoda. A może dobrze. Byłem zaskoczony ilością etapów, które w tym procesie występują. Być może gdybym wiedział, że tak to wygląda, że tyle tych etapów jest, miałbym trochę inne podejście. Rzeczywiście, tych pokładów cierpliwości trzeba w sobie szukać. Bardzo trudne jest czytanie w kółko swojej książki i szukanie kolejnych błędów. To jest tak, że za każdym razem znajduje się nowe. Ja sobie gdzieś tam na etapie chyba czwartej rewizji książki uświadomiłem, że chyba na tym ten proces ma polegać, że my po to eliminujemy te błędy na pierwszym, drugim, trzecim, żeby na czwartym czy na którymś z kolei znaleźć te, których wcześniej nie było możliwości znaleźć, bo inne się nasuwały, inne przykuwały nasze spojrzenia, nasz wzrok. Więc tylko tyle, wydaje mi się, mogę powiedzieć. Że warto. Powiedziałbym tak - zależy nam na tym, żeby ta książka miała jak najlepszy kształt. Ona pewnie nigdy nie będzie idealna, zawsze coś tam się znajdzie po wydruku, ale to jest coś, co co z nami zostaje. T. Jest takie wydarzenie biograficzne i chyba wszystkim nam zależy na tym, że jeżeli coś robimy dla swojej własnej biografii, to żeby było to tak dobre, jak tylko może być. Żebyśmy mieli przekonanie, że włożyliśmy w to tyle energii, ile tylko mogliśmy włożyć, że zrobiliśmy wszystko na 100%. Bo nawet jeżeli znajdziemy jakieś niedoskonałości później, to z tym przekonaniem, że zrobiliśmy wszystko czujemy się dobrze po prostu. I ta satysfakcja nie jest wtedy mniejsza. Więc jeżeli przyjdzie mi kiedyś wydać inną książkę, to będę miał trochę inne podejście, bo będę wiedział, że te etapy, które muszę przejść po prostu są konieczne. Mi się może to nie podobać, mogę się irytować, mogę się wkurzać, że znowu muszę to czytać. Zresztą po jakimś czasie człowiek już na tę swoją książkę nie chce patrzeć. Zna ją na pamięć i w zasadzie nie chce już jej przywoływać. To jest trochę tak, że jest taka potrzeba uwolnienia się od tej książki. To jest taki proces najpierw wgłębiania się w temat, zakorzenienia się w niego, potem uwalniania się od niego. Ten proces wydawniczy niestety wydłuża ten moment uwolnienia się od tematu, uwolnienia się od pisania, uwolnienia się od tych wszystkich myśli. Człowiek chce już, żeby ten chaos myśli gdzieś znikł, żeby go opanować. A proces wydawniczy to odwleka. Natomiast jeszcze raz - to jest konieczne po to, żeby na samym końcu, trzymając tę książkę w rękach, czuć po prostu tę niesamowitą satysfakcję. Inaczej się po prostu nie da. Ja się tego nauczyłem w całym tym procesie, że inaczej się nie da. Miałem wsparcie wyjątkowych osób w całym tym procesie i to też było bardzo pomocne. I uważam, że ta relacja z wydawnictwem, z redaktorami jest też bardzo istotna, szczególnie na tym pierwszym etapie, żeby się całkowicie do tego nie zrazić. Chciałem to rzucić wielokrotnie. Oczywiście, że tak. Natomiast natomiast gdzieś tkwiło to przekonanie we mnie, że to jest coś, co zostanie na zawsze, to jest coś, co będę mógł potem pokazać przyjaciołom, rodzinie, znajomym, dzieciom. Więc warto o ten projekt po prostu zadbać. Warto zagryźć zęby. Oczywiście można się powkurzać, można sobie kopnąć w mebel. Jak najbardziej można sobie wyjść.
M. K.: Napisać maila do wydawnictwa.
K. R.: Napisać maila do wydawnictwa. Oczywiście kulturalnego maila. Ale ten proces tak po prostu musi wyglądać i to też jest taka cenna nauka, myślę, dla każdego autora, szczególnie kogoś, kto wydaje pierwszą książkę, że ten proces tak musi wyglądać. Trzeba zagryźć zęby, trzeba po prostu zrobić swoje. I to jest najważniejsze w tym procesie - żeby zrobić swoje.
M. K.: Chciałam Cię jeszcze zapytać o ten moment w procesie wydawniczym, kiedy mamy recenzje zewnętrzne, kiedy prosimy ekspertów zewnętrznych o opinię w sprawie książki. Kiedy otrzymujesz takie recenzje i patrzysz na nie, patrzysz na książkę, na to co napisałeś, co stworzyłeś do tej pory i przeglądasz się w słowach innych osób. Jakie to jest dla Ciebie doświadczenie? Co było dla Ciebie tutaj ważne? Co Cię zaskoczyło? Bo być może coś Cię zaskoczyło na tym etapie?
K. R.: To jest bardzo trudne doświadczenie i ja się zawsze boję otwierać takie maile z recenzjami i te recenzje. Tak samo było w trakcie pisania doktoratu. Bo jednak jest to coś, w co ja wkładam całą swoją energię, całą swoją wiedzę, zasób wszystkiego, tak na dobrą sprawę, co posiadam. Więc zależy mi na tym, żeby tę recenzję były pozytywne, a nigdy nie wiem, jakie one będą. Więc to było dla mnie bardzo trudne. Pamiętam, że aby przeczytać pierwszą recenzję czekałem chyba dzień czy dwa, aby wewnętrznie się uspokoić. Może to brzmieć trochę dziwnie, ale to jest tego typu doświadczenie, że jeżeli poświęcamy czemuś kawał życia, bo trzeba powiedzieć, że poświęcamy na to kawał życia, to niestety to się wiąże z ogromnymi emocjami. Więc ja otwierając pierwszą recenzję rzeczywiście chwilę odczekałem. Natomiast nauczyłem się już wcześniej z innych recenzji żeby recenzję przeczytać zawsze kilka razy. To jest tak, że kiedy pierwszy raz czytamy recenzję, to czytamy ją właśnie trochę emocjonalnie, z takiej emocjonalnej perspektywy. Więc każdą uwagą, którą tam spotykamy, jesteśmy oburzeni. Przecież ja tyle w to włożyłem, przecież tak dobrze to zrobiłem, tak dobrze to zbadałem, przecież sprawdziłem wszystko, co miałem sprawdzić. Więc dlaczego ktoś mi zwraca tutaj uwagę? Więc pierwsze czytanie recenzji jest takie bardzo emocjonalne i tutaj uwaga do wszystkich doktorantów, do wszystkich potencjalnych autorów - warto każdą recenzję przeczytać kilka razy. Niech te emocje zejdą. To nie od razu, nie w minutę po przeczytaniu pierwszy raz, ale warto to najpierw przetrawić. Niech te emocje zejdą, przeczytać sobie drugi, przeczytać trzeci raz. Potem się okaże, że ta recenzja wcale nie jest taka zła, a potem się okaże, że te uwagi, które w tej recenzji są, są tak na dobrą sprawę trafne. One się do czegoś odnoszą, one na coś zwracają uwagę. I warto też sobie to w głowie wszystko, myślę, poukładać.
M. K.: Jak na pierwszą książkę masz bardzo bogate doświadczenie. Czy masz jakiś wymarzony temat na książkę? Czy pisząc tę pierwszą pomyślałeś, że jeszcze raz bym napisał, jeszcze raz by mi przyszło mi do głowy tworzyć?
K. R.: To jest dobre pytanie. Pisząc tę książkę miałem takie oczekiwanie od siebie, że po pierwsze to jest temat, który mi w głowie siedzi od dawna, temat wojny, taka potrzeba intelektualnego rozprawienia się z wojną i uwolnienie się od tej wojny właśnie na tym poziomie intelektualnym. To jest taka potrzeba, które we mnie jest od bardzo dawna. Więc pomyślałem sobie, że jak to zrobię w postaci książki, to od tego tematu się uwolnię, ale okazuje się, że od tego tematu nie można się uwolnić. To jest trochę tak, nie chcę, żeby to zabrzmiało jakoś metafizycznie, romantycznie, sentymentalnie, to jest trochę tak, że temat wybiera nas i ja ten temat chciałem wielokrotnie porzucić w trakcie moich studiów doktoranckich. Chciałem go wielokrotnie porzucić, bo w pewnym momencie biograficznym, kiedy tej śmierci wokół mnie było bardzo dużo, ja nie byłem w stanie przeczytać żadnej książki na temat wojny, na temat zabijania, na temat zła. Psychicznie nie byłem w stanie tego zrobić i próbowałem rzeczywiście znaleźć jakiś inny temat. Ale jak mówiłem ci wcześniej, mam taką metodę, że wtedy próbuję coś napisać na ten temat. Okazało się, że nie jestem w stanie. Okazało się, że to nie to, że ja nie potrafię o niczym innym pomyśleć, to jest tak, że te myśli, które kłębią się we mnie podążają w innym kierunku. I do tego tematu wróciłem. I dlatego twierdzę, że to właśnie temat wybiera nas czasami. Nie zawsze, ale czasami pewnie tak jest. Pomyślałem sobie, że jak się już od tego tematu uwolnię, to napiszę o czymś bardziej pozytywnym. Żeby rzeczywiście nie skupiać się tylko na tych trudnych tematach. Ja uważam, że o tych trudnych tematach tak czy owak musimy rozmawiać i ktoś to musi robić, ktoś to musi pisać. Ja mam też taką potrzebę po tej książce, żeby szczególnie w kontekście ostatnich wydarzeń wojnę piętnować. I wydaje mi się, że nigdy nie jest dość, żeby o tym prawdziwym obliczu wojny mówić. Nie mam wymarzonego tematu, ale mam takie pragnienie, żeby napisać o czymś pozytywnym. Nie wiem o czym.
M. K.: Do wszystkich słuchających - czekamy na zgłoszenie, na temat na książkę.
K. R.: Możemy zrobić konkurs na temat o czymś pozytywnym. To nie znaczy, że tego nie ma, że tych pozytywnych tematów nie ma. Przecież one są wokół nas, wokół nas jest ich mnóstwo, ale gdzieś po tej książce jest ta potrzeba piętnowania wojny, piętnowania nienawiści, piętnowania zła. I zobaczymy w jaki projekt to się przerodzi. Gdzieś w głowie chodzi mi inny projekt i uważam, że on będzie bardzo pozytywny i bardzo się z niego cieszę. I w trakcie tej książki nawet już zacząłem wpisywać sobie kolejne notatki na kolejną książkę. Jeszcze nie wiedząc, czy wydam tę pierwszą. Te myśli w tym kierunku, w którym idą - być może to będzie to, być może to będzie taka próba uwolnienia się intelektualnie od tego tematu, którego nie będę w stanie do końca nigdy porzucić.
M. K.: Chciałam cię o to zapytać, bo to jednak jest już coś, co do ciebie przylgnęło. W pracy naukowej wydanie takiej publikacji na temat bardzo aktualny, bardzo mocny, bardzo intensywnie przeżywany przez nas będzie żyło swoim życiem. Ta książka pewnie nieraz do Ciebie wróci i to taką falą, której być może się nie spodziewasz. Bo jednak życie książki, szczególnie w humanistyce, żeby ona nabrała rozpędu, to jest jednak 2-3 lata, żeby zagościła w różnych miejscach, w cytowaniach. Myślałeś o tym w ogóle pisząc, że będzie takie powracanie, cytowania?
K. R.: Absolutnie się tych następstw wydania książki nie spodziewałem, nic o tym nie wiedziałem. Wszystko, co dzieje się wokół, jest dla mnie zaskoczeniem. Niektóre sytuacje są wręcz abstrakcyjne. Natomiast teraz mam tą świadomość, że ten temat może wracać i że gdzieś w jakiś sposób do mnie przylgnął. Jestem tego świadomy, podpisuję się pod wszystkim, co napisałem i od tego tematu się nie odżegnuje. Natomiast to jest doświadczenie emocjonalne i psychiczne, nie tylko intelektualne, więc będę szukał też takich przestrzeni, które pozwolą mi oderwać się od tego tematu, wiedząc, że on zawsze gdzieś będzie blisko. I tak jak mówiłem, niestety jest ta potrzeba we mnie, żeby tę wojnę piętnować. No i tak to wygląda.
M. K.: Kończąc nasze spotkanie i bardzo inspirującą dla mnie rozmowę chciałbym Cię zapytać o to, co teraz będziesz czytał gdy masz tyle czasu?
K. R.: Co będę teraz czytał? Książek mam tak dużo, że w zasadzie cokolwiek do czegokolwiek bym nie wyciągnął ręki.
M. K.: A masz jakąś książkę, na którą tak czekasz, tak myślisz, że już tyle razy się chciałem się za nią zabrać?
K. R.: Wiesz co? Chyba nie, chyba nie mam niestety. Bardzo żałuję, że już nie mam czasu na czytanie powieści.
M. K.: Nie czytujesz, czy nie masz czasu?
K. R.: Nie mam czasu za bardzo. Czytuję i bardzo lubię. Natomiast ostatnia powieść, jaką przeczytałem to rzeczywiście też była opowieść o wojnie, niestety. Więc jest tych książek mnóstwo, mam na liście w Bonito chyba 700 pozycji, które czekają na zakup. I one są katalogowe w różne różne kategorie, także jest tego bardzo, bardzo dużo. W tej chwili czytam sobie poezję Baby Tahera. To jest taki wędrowny derwisz sprzed wieków, który pisał krótkie wiersze na rozmaite tematy - o miłości, o cierpieniu, o radości. Także na razie takie krótkie formy, bo na to znajduję czas. Większe różnego typu jak najbardziej się tutaj pojawiają i na pewno jest taka książka, którą chciałbym już teraz przeczytać. Tylko nie mogę jej znaleźć teraz na mojej półce i na tej liście. Ogólnie jestem człowiekiem bardzo uporządkowanym. Akurat to, że mam bałagan na półce z książkami o niczym nie świadczy.
M. K.: To świadczy o tobie dobrze! Nie jest z tobą tak źle [śmiech].
K. R.: O niczym nie świadczy [śmiech]. Teraz próbuję sobie przejrzeć tę listę z monitora w myślach. Na pewno jest taka książka i na pewno chcę ją przeczytać, tylko nie mogę sobie przypomnieć. Na pewno Edmond Jabes, kilka książek mam ze sobą i kilka przede mną. To jest taki człowiek, który, mam wrażenie, rozumie znaczenie języka, totalność języka. Tylko że nie tyle język tworzy świat, co jest światem. Tam się pojawiają rozmaite tematy, które i u mnie się pojawiają i pojawiają się w tych bliskich mi dyscyplinach naukowych, jakimi są filozofia dialogu i hermeneutyka - czyli gościnność, czyli odpowiedzialność, czyli właśnie ta moc i siła pisania i mówienia. Więc na pewno wysoko Jabes jest na tej liście.
M. K.: Mam do Ciebie ostatnie pytanie. Wiele razy słyszałam takie stwierdzenie, że żeby napisać dobrą książkę, twórca potrzebuje 80% czasu na czytanie i 20% na pisanie. Mógłbyś się pod tym podpisać?
K. R.: Biorąc pod uwagę, ile fizycznie czasu zajmowało mi pisanie, to może nie do końca tak jest. Natomiast żeby cokolwiek napisać, trzeba zdobyć pewne zaplecze, pewną bazę, pewną podstawę. Tu nie chodzi tylko o czytanie książek. Jak najbardziej czytanie książek jest nieodłącznym elementem pisania. To są procesy powiązane ze sobą. Zresztą czytanie może być twórcze. Tak, to nie tylko pisanie jest twórcze. Można czytać książki w sposób twórczy. To jest też niezwykłe doświadczenie. To jednak nie tylko czytanie książek. To te wszystkie doświadczenia, te wszystkie spotkania, i to nie tylko spotkania na poziomie akademickim, ale te wszystkie dyskusje, które odbywamy przyjaciółmi, z rodziną, ale też z profesorami i z naszymi kolegami ze studiów. To się liczy, to jest cały zasób tych wszystkich doświadczeń, tych wszystkich przeżyć. Więc uważam, że żeby napisać tę książkę, musiałem przeżyć te swoje trzydzieści kilka lat, kiedy książkę zacząłem pisać, żeby nabrać tej dojrzałości intelektualnej. Więc to nie chodzi tylko o to, że my czytamy. Chodzi o to, że my doświadczamy, przeżywamy. Nie tylko doświadczamy książek, doświadczamy literatury, ale doświadczamy człowieka i przeżywamy coś wspólnie z tym człowiekiem. To wszystko składa się na ten proces pisania książki. Więc sama ta czynność fizyczna, bo ona jest fizyczna, pisania, klepania w klawiaturę zajmuje mnóstwo czasu. Ale to jest byłoby niemożliwe, gdybyśmy wcześniej tych wszystkich spotkań, tych wszystkich rozmów, tych wszystkich książek po prostu nie doświadczyli.
M. K.: Tak, pięknie to ujmujesz w zdaniu: "Zdaję sobie sprawę z tego, jak wiele musiało się zdarzyć, jak wiele doświadczeń musiałem zebrać, jak wiele spotkań odbyć, żeby móc opanować chaos myśli i przelać je w tej chwili na papier". Dziękuję ci Konradzie za podzielenie się doświadczeniem.
K. R.: Dziękuję ci bardzo.
Konrad Reyman - od wielu lat związany z Dolnośląska Szkołę Wyższą we Wrocławiu jako student, doktorant i wykładowca. W 2019 roku otrzymał stopień doktora nauk społecznych w dyscyplinie pedagogika. Współorganizator cyklicznej konferencji Utopia a Edukacja. Jego zainteresowania naukowe koncentrują się wokół filozofii edukacji, myśli utopijnej, hermeneutyki, fenomenologii, filozofii dialogu, edukacji krytycznej oraz etyki. W swoich badaniach podejmuje się refleksji nad zagadnieniami wojny, pokoju i obywatelskiego nieposłuszeństwa, jak również nad problematyką inności i obcości w kulturze. Prywatnie wielbiciel książek, gór, długich wędrówek, bluesa i wszelkiej twórczości Nicka Cave'a.